piątek, 24 kwietnia 2015

14. Niepokonani


Austriackim zaborcom dość długo udawało się pozbawiać polską młodzież normalnego dostępu do nauki szkolnej. Tak było między innymi w Stryju. W jednym z tomów "Słownika Geograficznego" Chlebowskiego zawarta jest informacja, że w 1889 r. ten liczący wówczas 16 tys. mieszkańców gród miał tylko dwie szkoły czteroklasowe, z których jedna była męska a druga żeńska. Istniała też tzw. "etatowa" szkoła jednoklasowa na przedmieściu Łany.
To zacofanie oświatowe jeszcze bardziej się uwydatni, jeśli weźmiemy pod uwagę, iż według przyjętych w CK Austrii norm na 16 tys. mieszkańców powinno było przypadać 14 szkół powszechnych. Nie wątpię, że kogo było na to stać, ten zapewniał swoim dzieciom możliwość zdobycia wykształcenia w domu, ale ze społecznego punktu widzenia nie było to żadne rozwiązanie. Problem zaniedbanej przez zaborców oświaty gmina rozwiązała z czasem samodzielnie, nie żałując na ten cel pieniędzy. Dzięki temu, jeszcze przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości, stryjska młodzież mogła się uczyć w dość dobrych warunkach.
Według danych z 1924 r. w Stryju było już 8 szkół powszechnych, w tym 6 dużych szkół siedmioklasowych, liczących po 300-600 uczniów. Powstały też 3 gimnazja i 2 prywatne seminaria żeńskie. Poza tym siostry nazaretanki prowadziły dwa zakłady wychowawcze (wyższy i niższy). Do tego zestawienia należy jeszcze dodać państwowe gimnazjum dla ludności ukraińskiej, publiczną szkołę przemysłową, utrzymywaną z funduszów miejskich i państwowych oraz dwie bardzo popularne prywatne szkoły handlowe.
W planach miasta było jeszcze wybudowanie trzech szkół powszechnych "wedle najnowszych wymogów techniki", ale i bez nich sieć szkół była na tyle dobrze rozwinięta, że Stryj stał się miastem ludzi wykształconych. Bliskość Lwowa z jego znakomitym uniwersytetem i sławną politechniką sprawiła, że wielu stryjskich maturzystów decydowało się na podejmowanie nauki na tych uczelniach i zdobywanie w ten sposób wyższego wykształcenia. To wszystko miało ogromne znaczenie w późniejszych, mrocznych czasach, które nadeszły wraz z wybuchem II wojny światowej.
Po walkach wrześniowych 1939 roku, które zakończyły się dla Polski klęską militarną sowieccy a później również hitlerowscy okupanci terenów wschodnich pragnęli zgnębić mieszkańców duchowo swoimi atakami na szkoły. Sowieci zajęli się rusyfikacją oraz ideologiczną indoktrynacją dzieci, których nie zdołali wywieźć na Sybir, a hitlerowcy doszli do wniosku, że polską młodzież, jako przyszłą siłę roboczą, wystarczy nauczyć czytać, pisać i liczyć do stu.
Ukraińcy byli lepiej traktowani przez obu okupantów niż Polacy, ale Niemcy nie dali tym swoim sojusznikom zbytnio podnieść głów. O zamierzeniach "oświatowych" hitlerowców w stosunku do Ukraińców przypomniała jedna z gazet, drukując na swoich łamach fragment nieopublikowanej jeszcze w Polsce książki Jochema von Langa: "Martin Borman. Człowiek, który zawładnął Hitlerem". W tekście tym przeczytałem, m.in.: "Zamiast cyrylicy Ukraińcy powinni się nauczyć pisma łacińskiego i poznać niemiecki na tyle, żeby zrozumieć rozkazy. Kto chciałby uczęszczać do szkoły, powinien płacić, ale nie wolno dopuścić do tego, żeby nauczył się więcej niż znaczenia znaków drogowych".
Jako siedmiolatek, rozpoczynający naukę szkolną w jesieni 1939 roku, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że jestem obiektem szczególnego zainteresowania tak możnych ludzi, jakimi byli Stalin i Hitler.
Zostałem przyjęty do szkoły podstawowej przy ulicy Jana Kochanowskiego. Był już listopad. W izbie lekcyjnej panował dość przykry chłód, ale nie pozbawiło mnie to radości z wejścia w nowy etap życia. Z miejsca stałem się wielbicielem naszej pięknej i sympatycznej nauczycielki. Niezwykłych doznań dostarczyła mi też moja szkolna wyprawka, składająca się z rzeczy kupionych jeszcze przed wybuchem wojny. Był to błyszczący lakierem tornister, w którym nosiłem, m.in. podręcznik Falskiego oraz wykonane z dobrego papieru zeszyty, ładny piórnik i cudownie pachnące kredki. Idylla nie trwała jednak długo. W czasie jednej z lekcji dyrektorka szkoły, wysoka Ukrainka z czołem naznaczonym ciemnymi zrośniętymi brwiami, wprowadziła do klasy przybyłego ze Lwowa inspektora, który podobnie jak ona wyglądał na swój sposób dość groźnie. Przerażona tą nagłą wizytą nauczycielka usunęła się do kąta sali, a pan inspektor wygłosił pogadankę o szkodliwości palenia papierosów. To jego wystąpienie bardzo zdziwiło mnie i pozostałych małych słuchaczy, bo nikt z nas nie miał jeszcze ochoty do korzystania z takich używek.
Po wizycie inspektora wiele się zmieniło w naszej klasie. Ulubiona przeze mnie nauczycielka już się więcej nie pokazała. Zastąpił ją ktoś inny. Od tego momentu moje postępy w nauce pisania i czytania zostały nagle wyhamowane. Powstałe zaległości nadrobiłem jednak dość szybko dzięki lekcjom udzielanym mi w domu.
W drugiej klasie wbijano mi do głowy bukwy cyrylicy. Doszło do tego, że lepiej pisałem po ukraińsku niż po polsku. Pogubiłem się całkowicie, gdy wprowadzono rosyjski jako język wykładowy, który z trudem odróżniałem od ukraińskiego. Sam zrozumiałem więc, że należało się jakoś uodpornić na to ogłupiające oddziaływanie szkoły. Ponieważ w domu nie brakowało polskich książek, zacząłem czytać Mickiewicza i Sienkiewicza. Czyniłem to bez przymusu, z dużą przyjemnością, a może nawet trochę z przekory wobec nachalnych rusyfikatorów.
W czasie okupacji hitlerowskiej były dla mnie stresujące ciągłe zmiany budynków szkolnych, ale dzięki temu poznałem prawie całą sieć stryjskich placówek oświatowych. Ze znajdującej się w centrum miasta szkoły im. Mickiewicza zostałem przeniesiony do dość podłej "budy" na przedmieściu Łany. Ponieważ jej pomieszczenia były często przeznaczane na kwatery wojsk kierowanych na front wschodni, to dużo czasu spędzałem na przymusowych wagarach. Pod koniec panowania hitlerowców w Stryju chodziłem do dość ładnej szkoły przy ul. Batorego.
Jedyną dozwoloną przez Niemców pomocą naukową był wydawany przez nich periodyk "Ster" z jakimiś bardzo prostymi czytankami. Mieliśmy też ciągle do czynienia z tabliczką mnożenia. Jeśli któryś z uczniów podał błędny wynik to dostawał bambusem po łapie. Wszyscy nauczyciele byli wyposażeni jakby etatowo w te narzędzia tortur i niektórzy nawet dość często robili z nich użytek przy byle okazji.
Myślę, że sowieccy i hitlerowscy okupanci tą swoją "oświatą" osiągnęli odwrotny skutek od zamierzonego, gdyż mimo woli ćwiczyli naszą młodzież w krytycznym myśleniu i zmuszali ją do poszukiwania lepszych źródeł wiedzy.

Edwin Walter

http://encyklopedia.szczecin.pl/wiki/Edwin_Walter

sobota, 4 kwietnia 2015

13. Traktat o przyrządzaniu szynek.


W Stryju pierwszy wielkanocny posiłek spożywa się już w Wielką Sobotę wieczorem, po odprawionej w kościele parafialnym rezureksji. Jak pamiętam, te uroczyste msze odbywały się przy dźwiękach wszystkich dzwonów, zawieszonych na wieży XVI-wiecznej świątyni. Najbardziej donośnie brzmiał największy, o imieniu Jan, nadanym mu na cześć Jana III Sobieskiego, który przez pewien czas rezydował wraz z Marysieńką na stryjskim zamku. Po rezurekcji można już było smakować nieostygłą jeszcze po ugotowaniu, cudownie pachnącą i kruchą szynkę. 
Zastanawiam się, dlaczego ta ceniona w naszym kraju wędlina jest przez współczesnych masarzy niemal zupełnie pozbawiona smaku i zapachu. Gdy miałem sześć czy siedem lat, to po raz pierwszy uległem czarowi cudownych aromatów, wydobywających się przez otwarte drzwi mięsnego sklepu. Zmierzający do szkół uczniowie zaopatrywali się tam w specjalnie dla nich przygotowane śniadania. Były to zawijane w pergamin chrupiące bułeczki z plastrami szynki. Ja już nie skorzystałem z tego udogodnienia, bo szkolną naukę rozpocząłem w jesieni 1939 roku, gdy w mieście panowali sowieccy okupanci, a sklep masarski był na głucho zamknięty. Przechodząc codziennie obok jego zasłoniętej witryny, mogłem sobie tylko powspominać lepsze czasy.
Przed wojną rywalizowało ze sobą w Stryju kilku znakomitych producentów wędlin. Wśród nich największą sławą cieszył się wyszkolony w Wiedniu mistrz Władysław Jackiewicz. Pisząc o nim opieram się na opinii pani Olgi Hładycz, która w młodości pracowała jako kasjerka w jednym z jego sklepów. Warsztat mistrza Jackiewicza wyróżniał się m.in. przyrządzaniem świątecznych, czterokilogramowych szynek w kształcie serc. Ten niezwykły efekt osiągano dzięki zastosowaniu przywiezionych z Austrii metalowych form. Ja nie miałbym aż takich wymagań co do kształtu tych wyrobów. Pełne zadowolenie zapewniłyby mi ich walory smakowe.
Na peklowaniu i wędzeniu szynek znali się zresztą nie tylko stryjscy specjaliści z branży wędliniarskiej, lecz także rolnicy z przedmieść i okolicznych wsi. Ukraińscy chłopi piekli też szynki w chlebowych piecach. Mięso oblepiano ciastem, które po upieczeniu traktowane było jak odpad, bardzo chętnie zjadany przez dzieci.
Mnie najlepiej smakowały szynki, gdy byłem dokładnie wyposzczony. Takie idealne stany osiągałem w latach wojny. Wielkanoc była wtedy dla mnie nie tylko religijnym świętem, ale też okresem sytości, bo moja nieżyjąca już matka zawsze starała się zdobyć na takie okazje przynajmniej niewielkie szynki. W tym celu pozbywała się najcenniejszych z posiadanych w domu rzeczy. W końcu wymieniła z jakimś ukraińskim chłopem szafę na kawałek mięsa. Dobrze pamiętam, jak zadowolony z dokonanej transakcji wieśniak wkładał nasz prawie przedostatni mebel (zostały nam już tylko łóżka) na swoją furmankę. Mieliśmy za to prawdziwe święta.
W dni targowe całe karawany furmanek załadowanych miejskimi meblami ciągnęły koło naszego domu w stronę Dobrowlan i innych wsi. Najbardziej rzucały się w oczy przewożone szafy z lustrami. Mieszkańcy wygłodzonego miasta mogli dzięki handlowi wymiennemu jakoś przeżyć. Ciekawostką jest to, że w okresie hitlerowskiej okupacji cały ten ruch odbywał się jawnie, chociaż domowy ubój trzody chlewnej był zakazany. Nie wiem, co by się stało, gdyby Niemcy wpadli na pomysł, aby wysłać swoje patrole do mieszkań Polaków w czasie świąt wielkanocnych. Zagadkę można wyjaśnić chyba tylko tym, że w czasie świąt nasi okupanci też byli zajęci pałaszowaniem wędlin i nie mieli czasu na zajmowanie się kontrolami.

Edwin Walter

http://encyklopedia.szczecin.pl/wiki/Edwin_Walter