niedziela, 6 września 2015

32. Zagłada

Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że widoczne na rękawach Żydów białe opaski z gwiazdami Dawida były zapowiedzią zagłady kilkunastu tysięcy mieszkańców Stryja. Nawet sami Żydzi nie przypuszczali początkowo, że wydano wyrok na ich życie. Ci napiętnowani ludzie mogli do pewnego czasu swobodnie poruszać się po ulicach i dopiero, gdy zamknięto ich w getcie, to wszyscy mieszkańcy poczuli powiew grozy. Teren tego miejsca odosobnienia graniczył między innymi z placem jarmarcznym zwanym Targowicą i z ulicą Targową. Mury getta wzniesiono też przy ulicy Batorego, naprzeciwko mojej szkoły.

Odizolowani od reszty spłeczeństwa Żydzi cierpieli głód. Niektórzy z nich wychodzili, wbrew zakazom, do aryjskiej części miasta w poszukiwaniu żywności, chociaż takie wycieczki kończyły się dla nich śmiercią w razie spotkania z patrolem policji lub żandarmerii. Kilku moich kolegów zanosiło pod mury getta zrywane w przydomowych sadach owoce, otrzymując tam za swój towar zapłatę. Ja nie chciałem brać udziału w tym handlu, chociaż pieniądze były w moim domu bardzo potrzebne. Nie wiem, co mnie przed tym powstrzymywało. Był to chyba strach przed uzbrojonymi w karabiny wartownikami.

Gdy w czasie wakacji, będąc u dziadków w Rajłowie, słyszałem trwające po wiele godzin ciche stuki, domyśliłem się, że są to odgłosy masowych egzekucji ludzi wywożonych z getta. Dochodziły one z zalesionego wzniesienia, znajdującego się tuż przy szosie Stryj-Drohobycz. W czasie podróży do Rajłowa widziałem z okna wagonu kryte brezentem ciężarówki, które wspinały się polną drogą pod to wzgórze. Wyobrażałem sobie później, że takich transportów było bardzo dużo, bo dobiegające do domu moich dziadków seryjne „stukanie“ słyszałem przez wiele dni.

Babcia Karolina udawała, że nie zwraca uwagi na te odgłosy. Nasze życie toczyło się niby normalnie. Pewnego razu nie wytrzymała jednak nękającego ją napięcia nerwowego. Rozpłakała się, wykrzykując przy tym prośby do Boga, aby natychmiast zapobiegł dziejącemu się ludobójstwu.

Końcowy akt likwidacji getta widziałem z okien mojej szkoły. Wysoko na gzymsie płonącego domu stał drobny mężczyzna z rozdartą na piersiach koszulą. Pochylał głowę, jakby szykował się do skoku. Po dłuższej chwili wycofał się jednak do pełnego dymu mieszkania. Nasz nauczyciel usiłował w tym czasie prowadzić normalną lekcję. Coś do nas mówił, ale nikt go nie słuchał. Przerwał, gdy na terenie getta rozległy się wybuchy granatów. Też podszedł do okna. Ujrzeliśmy jadący wśród nadpalonych domów kabriolet. Siedzieli w nim jacyś wymuskani oficerowie. Ich samochód przystawał czasem. Wówczas jeden z jego pasażerów wysiadał, podchodził do piwnicznych okienek i wrzucał przez nie granaty do podziemi, w których mogli się jeszcze ukrywać jacyś ludzie.

Tylko nieliczni mieszkańcy stryjskiego getta uszli jakoś z życiem. Niektórzy z nich błąkali się po mieście, gdy rozpoczęły się masowe wywózki i egzekucje. Do naszego mieszkania weszła kiedyś na chwilę przed nastaniem godziny policyjnej pewna Żydówka z kilkuletnią dziewczynką. Prosiła moją matkę o udzielenie im schronienia, ale w naszych warunkach było to wręcz niemożliwe. Mieszkaliśmy bowiem w dużej kamienicy, w której lokatorami byli różni ludzie, Polacy i Ukraińcy. Część mieszkań Niemcy zajmowali czasem na wojskowe kwatery. Matka słusznie poradziła tej kobiecie, aby poszukała jakiegoś innego schronienia. Zgodziła się tylko na przechowanie jej i dziecka do rana. Była to dla nas wszystkich noc grozy, bo za taki czyn, w myśl hitlerowskiego prawa, cała nasza rodzina mogła być rozstrzelana bez sądu. Matka natknęła się później na tę Żydówkę na placu targowym. Wypomniała ona matce podniesionym głosem, wśród tłumu ludzi, że dała jej schronienie na jedną tylko noc. Te słowa mogły zabić, ale wypowiedziała je oszalała z rozpaczy kobieta, a więc nie wolno nikomu jej osądzać.

Po wielu latach poznałem pochodzącą ze Stryja żydowsko-ukraińską rodzinę, która uniknęła pogromu. Ożeniony z Żydówką Ukrainiec wywiózł ją oraz ich dziecko z okupowanego przez Niemców Stryja na wieś. Jego żona miała dokumenty wystawione na nazwisko zaprzyjaźnionej z nimi Polki, ale i tak nie czuła się bezpiecznie. Wykopał więc w lesie ziemiankę i ukrywał w niej te najbliższe sobie istoty aż do końca niemieckiej okupacji. Ci ludzie do dziś nie mogą się wyzwolić od ciężkich urazów, których nabawili się w latach wojny. Mówią, że nigdy nie odwiedzą swego rodzinnego Stryja, który śni się im jako miasto śmierci.

Znam też przypadek ocalenia stryjskiego samotnego Żyda. Został on przechowany przez pewną polską rodzinę, zamieszkałą w domku otoczonym ogrodem. Ukrywał się w piwnicy. Przeżył, wyjechał do Izraela i napisał stamtąd kilka serdecznych listów do swoich wybawców.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz