niedziela, 12 lipca 2015

24. Obcy w domu

Administracja stryjskiego garnizonu wojsk hitlerowskich wciągnęła na listę kwater oficerskich wiele mieszkań zajmowanych przez miejscową ludność. Na takiej liście znalazło się również mieszkanie mojej rodziny. Sublokatorami byli zwykle oficerowie oddziałów kierowanych na front wschodni i zatrzymujących się w naszym mieście na krótkie postoje. Lokowano ich w mieszkaniach na parterze. Była w tym jakaś logika. Chodziło chyba o to, że w razie bombardowania szybciej można się ewakuować z parteru niż z wyższej kondygnacji. Z tego też powodu – jak sądzę – wojskowi nigdy nie zajmowali w naszych amfiladach pomieszczeń położonych najdalej od wejścia, wybierając niezbyt wygodne pokoje przechodnie.

Dzielenie się mieszkaniem z obcymi ludźmi i do tego jeszcze reprezentującymi wojska okupacyjne, było dla nas uciążliwe i przykre. Mieliśmy zresztą jak najgorsze mniemanie o Niemcach. Prowadzona przez nich wojna miała określoną wymowę, ale na nasz stosunek do tych najeźdźców miały też wpływ różne, drobne z ich punktu widzenia a dla nas wręcz wstrząsające fakty. Na moją świadomość największy wpływ wywarło oczywiście to, co sam zaobserwowałem. Na przykład przy wejściu na dziedziniec mojej szkoły przy ulicy Batorego zastrzelono uciekającą z pobliskiego getta Żydówkę oraz trzymane przez nią na ręku dziecko. Ich zwłoki leżały tam przez wiele godzin. Mocne wrażenie wywarła na mnie scenka, która rozegrała się w mojej obecności pewnego przedpołudnia w pobliżu naszego domu. Jakiś tajniak KRIPO albo Gestapo ścigał mężczyznę. Obaj przebiegli obok grupy żołnierzy stojących przy samochodach ciężarowych, zaparkowanych przy chodniku. Ich dowódca powiedział coś do jednego z szeregowców a ten natychmiast zdjął z ramienia karabin, złożył się do strzału i zabił oddalonego już o ponad sto metrów człowieka. To, co dziś serwują widzom twórcy filmów, w czasie niemieckiej okupacji można było oglądać jako realne obrazki. Policjanci, w myśl dyrektyw Hitlera, mieli na terenach wschodnich chodzić z otwartymi kaburami pistoletów, ale wyglądało czasem na to, że niektórzy oficerowie Wehrmachtu też stosowali się na swój sposób do tego polecenia.

Jako nasi sublokatorzy oficerowie starali się jednak zachowywać w miarę przyzwoicie, jeśli było to w ogóle możliwe w ich sytuacji i przy ich negatywnym nastawieniu do Polaków, wpajanym niemal każdemu Niemcowi przez rodzinę i szkołę. W myśl propagandy hitlerowskiej byliśmy zaliczani do jakiegoś gatunku podludzi, nie zasługujących na dobre traktowanie. Nie mieściliśmy się jednak w tych utrwalanych na siłę stereotypach i to chyba zbijało z tropu przebywających wśród nas Niemców. W każdym razie nie podnosili głosu i starali się jak najrzadziej spotykać z domownikami. Dzięki temu mieliśmy względny spokój. Zazwyczaj było tak, że ci „nadludzie“ przychodzili do domu wieczorami a wychodzili bardzo wcześnie. Nigdy nie widzieliśmy, żeby coś jedli. Najwidoczniej odżywiali się w wojskowych kantynach. Możliwe, że nie chcieli obżerać się w obecności ludzi skazanych na rażące niedostatki.

Tylko raz przeżyliśmy coś w rodzaju trzęsienia ziemi, spowodowanego przez podpułkownika, który urządził sobie w naszym mieszkaniu biuro sztabowe, odwiedzane przez wojskowych różnych stopni. Rozlegało się przy tym tupanie i trzaskanie obcasami, prowadzono głośne rozmowy.

Wyjątkowo sympatycznie zachował się u nas pewien oficer intendentury. Był to Austriak w starszym wieku, chętnie wdający się z nami w pogawędki. Używał zrozumiałego dla nas języka czeskiego. W przypływie szczerości powiedział, że nie jest hitlerowcem i służy w niemieckim wojsku tylko z przymusu. Otrzymaliśmy od niego trochę żywności. Pewnego razu przyniósł skórzaną teczkę pełną pozbijanych jajek i wręczył nam jako prezent. Spotkał go wcześniej niezbyt groźny wypadek samochodowy i dzięki temu przez kilka dni jedliśmy do syta jajecznicę, a teczka bardzo mi się przydała, bo aż do matury nosiłem w niej książki i zeszyty. 

Dobrze wspominam też kapitana węgierskiej artylerii przeciwlotniczej, który wylegując się przez całe dnie na naszej sofie, wydawał rozkazy łącznikom z obsługi czterolufowych działek, okopanych na kartoflisku po drugiej stronie zabudowań ulicy Dobrowlańskiej. Nawiasem mówiąc, nie zdarzyło się, żeby któreś z tych sprzężonych działek zestrzeliło choćby jeden z sowieckich samolotów, pojawiających się nad miastem pod koniec okupacji hitlerowskiej. Poznanemu przez nas Madziarowi na niczym nie zależało tak bardzo, jak na powrocie do Budapesztu, o którym to mieście coś opowiadał, ale niestety, z powodu bariery językowej, były to niezbyt zrozumiałe dla nas monologi. Znał jednak kilka polskich słów. Powiedział np. „mysza jeść moja chleb“, gdy zauważył, że jego rumiany bochenek komiśniaka został nieco oskubany przeze mnie i mojego brata.

Jeden ze skierowanych do nas sublokatorów był postacią dość zagadkową. Jego maniery i wygląd mogły wskazywać na arystokratyczne pochodzenie. Towarzyszyła mu piękna, wytwornie ubierająca się brunetka, którą traktował z wielkim szacunkiem i miłością. Dziwne było jednak to, że twarze tych dwojga ludzi były zawsze naznaczone jakby głęboko przeżywanym smutkiem. Potwierdzeniem ich tragedii mogły być aluzje, wypowiadane przez oficerów mieszkających w sąsiedztwie. Dawano nam do zrozumienia, że dama serca naszego sublokatora jest Żydówką. Była to niebezpieczna dla nas sytuacja, ale skończyło się tylko na tym, że pewnego dnia owa para zabrała swoje nieliczne bagaże i opuściła mieszkanie.

Edwin Walter

http://encyklopedia.szczecin.pl/wiki/Edwin_Walter

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz