niedziela, 19 lipca 2015

25. Trzy okupacje

Starcie dwóch okupantów naszego kraju odbyło się na terenach Polski wschodniej i południowo-wschodniej, stanowiących dla Związku Sowieckiego coś w rodzaju frontowego buforu. Dokonany 22 czerwca 1941 roku niemiecki atak nie był zresztą dla Rosjan żadnym zaskoczeniem. Wiem coś o tym, bo jako dziewięcioletni chłopak byłem świadkiem dość nieudolnie przez nich prowadzonych przygotowań do wojny.

Moim punktem obserwacyjnym była pewna wiejska chałupa, znajdująca się przy drodze między Stryjem a wsią Grabowiec. Ukrywano mnie tam wśród obcych ludzi i do tego Ukraińców, ale właśnie dzięki ich opiece uniknąłem grożącego mi spotkania z białymi niedźwiedziami. Poznani przeze mnie wieśniacy jeździli codziennie furmankami na zlokalizowaną w pobliżu budowę wojskowego lotniska. Wieczorami zeskrobywali glinę z drewnianych kół i skrzyń swoich pojazdów oraz liczyli zarobione ruble. Jeszcze nie skończono ziemnych robót, gdy na splantowanym już częściowo terenie pojawiły się pierwsze samoloty. Każdego ranka dochodził stamtąd ryk rozgrzewanych silników. Potem wzbijały się w niebo pękate jak beczki „aparaty“ myśliwskie. Ich piloci wytrwale ćwiczyli swój kunszt bojowy, ale nawet jako dziecko byłem pewny, że siedząc za sterami tych powolnych samolotów, nie będą mieli żadnych szans w walkach z pilotami Messerschmittów, które były mi znane. Obejrzałem je dość dokładnie w czasie jednej z ich akcji, przeprowadzonych we wrześniu 1939 roku.

Miejscowa ludność pokpiwała sobie z latających „beczek“, podobnie jak i z lądowego wojska radzieckiego, noszącego karabiny na sznurkach i woreczki z garściami jęczmiennej kaszy, stanowiącymi żelazne porcje wciąż głodnej piechoty. Pilotom powodziło się lepiej. Widywani przeze mnie lotnicy byli rozlokowani po chatach, w których mimo panującej biedy zawsze można było znaleźć jakieś pożywienie. Okazało się jednak, że nawet ta elita sił zbrojnych nie była zdolna do walki. Gdy w czasie pamiętnego czerwcowego świtu zbudził mnie huk detonujących na lotnisku bomb, to kierując się zwykłym odruchem ciekawości wybiegłem przed dom. Zobaczyłem nisko lecący samolot z widocznym na jego kadłubie czarnym krzyżem. Nie był to typowy bombowiec. Wyglądał raczej na jakąś transportową, a więc i łatwą do zestrzelenia maszynę. Możliwe, że był to używany do różnych celów Junkers. Zatoczył on powoli półokrąg, skierował się na lotnisko, skąd po chwili znów rozległa się seria detonacji. Jeśli w tym czasie nie pojawił się na niebie ani jeden sowiecki samolot, to nie był to chyba efekt totalnego zniszczenia lotniska, ze wszystkim, co się na nim znajdowało. Sądzę, że przyczyną haniebnego walkoweru była panika.

Sowieccy piloci, zamiast ruszyć do walki w powietrzu, pojawili się między chałupami. Byli przeważnie tylko w bieliźnie. Wyganiali z obór chłopskie szkapy i wskakując na ich nieosiodłane grzbiety pędzili jakby na oślep, gdzieś przed siebie, aby uciec jak najdalej od bombardowanego lotniska. Ten tragikomiczny spektakl dał mi dużo satysfakcji za doznane od sowieckich najeźdźców krzywdy i upokorzenia. Przypadkowo i ja najadłem się przy tym strachu, gdyż po bombardowaniu nadleciała nad lotnisko i wieś grupa Messerschmittów, strzelających do wszystkiego, co dawało jakieś znaki życia. Jeden z niemieckich lotników zauważył mnie i mojego brata, gdy staliśmy przed chałupą, rozglądając się beztrosko. Samolot urósł nagle w naszych oczach. Zdążyliśmy jeszcze dojrzeć twarz Niemca, zanim w przerażeniu daliśmy nura pod znajdujący się w pobliżu krzak bzu. Przywarliśmy twarzami do trawy. Kątem oka widziałem w odległości metra ścieg wbijających się w ziemię pocisków karabinu maszynowego. Nawiasem mówiąc, nie było to pierwsze tak bliskie spotkanie z „rycerskimi“ pilotami myśliwskich formacji Luftwaffe.

Przewaga wojsk hitlerowskich nad Armią Czerwoną mogła wskazywać na to, że już nigdy nie zobaczę pod moim dachem żołnierzy sowieckich. Będąc dzieckiem, nie pojmowałem logiki przebiegających zdarzeń. Nie przypuszczałem nawet, że wykonany atak na Związek Radziecki był początkiem końca zagrażającej całemu światu potęgi hitlerowskiej. Dopiero po pewnym czasie zauważyłem, że siła wojsk III Rzeszy ulegała ciągłemu osłabieniu.

Mieszkając przy ważnym kolejowym szlaku i trakcie drogowym, wiodącym przez Lwów do Rosji, interesowałem się zwłaszcza ich zaopatrzeniem w żywność. Początkowo dobrze karmieni żołnierze pozostawiali na miejscach postojów resztki jedzenia, chętnie zbieranego przez wymizerowaną z głodu dziatwę. Sam znalazłem kiedyś porzucone w kącie naszego podwórza serki opakowane w srebrzystą folię oraz suchary i połeć słoniny ze świeżo zabitej świni. Rozrzutni żołnierze na kilka godzin przed swoim odjazdem ponalewali dzieciom do kubków ugotowane przez siebie kakao. Po jakimś czasie coś się zmieniło. Powracający z frontu żołnierze sami rozglądali się za czymś do jedzenia, buszując po świecących pustkami kredensach miejskiej ludności. Pamiętam, jak młodzi pancerniacy z czołgowej jednostki SS weszli z hałasem do naszego mieszkania i zażądali podania im kolacji.

Mimo wszystko bardzo się zdziwiłem, gdy po dwóch latach niemieckiej okupacji w Stryju znów pojawili się Rosjanie. Tym razem było to już całkiem inne wojsko w porównaniu z tym, które uciekało w 1941 roku. Jego podniebną forpocztę stanowiły samoloty szturmowe i myśliwskie, wyprodukowane na wzór zachodni. Wśród wojsk lądowych nie zabrakło wprawdzie tradycyjnej kawalerii i taczanek wyposażonych w Maximy, ale główne siły składały się z artylerii oraz jednostek piechoty zmechanizowanej. Przewożeni Studebakerami żołnierze odżywiali się do syta amerykańską tuszonką, a podpici jak zwykle oficerowie zadawali szyku, brawurowo jeżdżąc szybkimi Willisami.

Przed tym wojskiem ustąpili nie tylko Niemcy. Również zachodni sponsorzy sowieckiej armii nabrali do niej takiego respektu, że wbrew swojej woli dali jej pół Europy.

Edwin Walter

http://encyklopedia.szczecin.pl/wiki/Edwin_Walter

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz