sobota, 13 grudnia 2014

7. Tata Graulich


Jeden z czytelników moich galicyjskich wspomnień napisał w przysłanym mi liście: "Polubiłem Stryj, bo panowała tam wesoła, lwowska atmosfera. Sprzyjało temu korzystne i szybkie połączenie kolejowe. Z Borysławia przez Stryj do Lwowa kursowała motorowa LUX-TORPEDA. Mieszkałem we Lwowie, ale bywałem często w wymienianych przez pana stryjskich kawiarniach oraz innych lokalach gastronomicznych. Jestem z rocznika 1908".
Myślę, że podobnie jak autor zacytowanego listu postępowało wiele lwowskiej złotej młodzieży, przenosząc na dancingowe parkiety stryjskich restauracji wielkomiejski szyk. Wśród bywalców tych lokali spotykano też oficerów, pełniących służbę w miejscowym garnizonie WP. Jak wiadomo, odznaczali się oni wysoką kulturą, a także wspaniałą fantazją, ożywiającą każde towarzystwo. W restauracjach z dancingami bywali oczywiście ludzie zamożni, ale inni amatorzy tańca też mieli się gdzie zabawić. Stały przed nimi otworem sale balowe "Sokoła", "Domu Niemieckiego", ukraińskiego "Narodnego Domu" oraz bardzo popularnej szkoły tańca, prowadzonej przez pewnego Żyda o nazwisku Graulich.
W odróżnieniu od narodowo zaprogramowanych domów kultury przyczyniających się przez to do dzielenia stryjskiego społeczeństwa, szkoła Graulicha stała się integrującym polską, ukraińską, żydowską i niemiecką, czy też austriacką młodzież. Było to tym bardziej widoczne, iż fokstroty, tanga i walce wszyscy z upodobaniem tańczyli bez względu na narodowość i pozycję społeczną.
Korzystając z podpowiedzi jednej z byłych mieszkanek Stryja, postaram się opisać ten dość ciekawy - moim zdaniem - przybytek kultury, mieszczący się przy ul. Słowackiego, w auli żydowskiej bursy. Była to ładna sala z ogromnym oknem od strony ulicy. Przy ustawionym w tym pomieszczeniu fortepianie zasiadała wysoka i dość tęga kobieta w wieku około dwudziestu pięciu lat. Była to córka Graulicha, drobnego, pełnego temperamentu nauczyciela tańca. W zależności od życzeń klientów lekcje prowadzono solo lub grupowo. Zdarzało się, że pianistka wychodziła na parkiet, aby poprowadzić w tańcu jakąś pozbawioną partnera uczennicę. Wówczas przy fortepianie siadał jej ojciec.
Oprócz tańca Graulich uczył kursantów również dobrych manier, posługując się przy tym piękną, czystą polszczyzną. Nawet z córką porozumiewał się tylko po polsku. Nie było w tym zresztą nic nadzwyczajnego, gdyż od pewnego czasu wielu Żydów przejawiało asymilacyjne tendencje. Ten fakt nabrał szczególnego wyrazu po przeprowadzeniu powszechnego spisu ludności, kiedy to Żydzi, uchodzący poprzednio za Niemców, opowiedzieli się za przynależnością do narodu polskiego. To sprawiło, że w całej Galicji liczba statystyczna Niemców spadła z 5,4 proc. w 1880 r. do 1,1 proc. w 1910 r. Do spolonizowanych Żydów należał prawdopodobnie Graulich.
Ten starszy, kulturalny pan łatwo podbijał serca odwiedzającej jego szkołę klienteli. Może dlatego za przykładem jego córki nazywano go "tatą". Lekcje prowadzone były od poniedziałku do piątku. Na zakończenie każdego, trwającego przez miesiąc kursu odbywały się zabawy przy dźwiękach sprowadzanej na takie okazje orkiestry jazzowej. Organizowano konkursy tańca. Zwycięskie pary i królową balu nagradzano miłymi i praktycznymi pamiątkami w rodzaju etui z przyborami do pielęgnacji paznokci. Były też bombonierki i kwiaty.
Bale, a raczej potańcówki, odbywały się również bez specjalnej okazji we wszystkie soboty i niedziele. Po opłaceniu niezbyt drogiego biletu wstępu można było całkiem nieźle się zabawić pod kierunkiem wodzireja Graulicha, który - jak z tego wynikało - nie święcił szabasów. Rzadko spotykaną specyfiką tych zabaw był brak bufetu, ale może dzięki temu nigdy nie doszło do choćby najmniejszej kłótni wśród gości.
Można powiedzieć, że prowadząc taką działalność Graulich wpływał wychowawczo na dość szeroki krąg swojej stałej klienteli, składającej się przeważnie z pragnącej się tanio zabawić młodzieży. Blasku potańcówkom dodawali ładnie umundurowani podoficerowie, którzy mawiali dla żartu, że chodzą do taty Graulicha na razówki, ale te żarty kończyły się często dla kawalerów zakochaniem i zawarciem małżeństwa z wybranymi przez nich wychowankami szkoły tańca, bez względu na to, czy były to Polki czy Ukrainki. Do wybuchu wojny nikogo zresztą nie raziły mieszane małżeństwa.

Edwin Walter




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz