piątek, 5 grudnia 2014

6. Faworyci królowej Marysieńki

Pierwszym poznanym przeze mnie Żydem był odwiedzający moją rodzinę lekarz domowy. Niestety, nie pamiętam jego nazwiska. Myślę, że trafił się nam medyk z powołania, bo zachowując zawodowy autorytet, zdobywał sobie swoim ujmującym sposobem bycia naszą sympatię i zaufanie.
Żydem był też właściciel sklepiku spożywczego, w którym moja matka czyniła regularne zakupy. Ja też zaglądałem do tego "sezamu", gdzie na skraju lady stały słoje z kolorowymi cukierkami i blachy z lukrowanymi ciastkami. Aby poskromić moją chęć do składania tam zbyt częstych wizyt opowiedziano mi anegdotkę o pewnej najbogatszej w mieście Żydówce, która przechodząc ze swoją małą wnuczką koło cukierni odmówiła dziecku kupienia ciastka.
- Widzisz tę kamienicę? - zapytała. - Ona jest jak ciastko, ale zrozum, że nawet tak duże ciastko mogłyby zjeść twoje małe usteczka, gdybyś była zbyt łakoma.
W ten sposób otrzymałem pierwszą w moim życiu lekcję ekonomii. Była ona o tyle przekonująca, że wiele kamienic w moim rodzinnym mieście stanowiło własność Żydów, czym się zresztą szczycili i w utarczkach z antysemitami mawiali: "Wasze ulice, nasze kamienice".
Do wyjątków pod tym względem należała wybudowana przez mojego dziadka kamienica, ale nawet ta inwestycja nie była wyłącznie polskim osiągnięciem. Jak mi wiadomo, do jej zrealizowania przyczyniła się pożyczka, udzielona dziadkowi na dobrych warunkach przez pewnego finansistę wyznania Mojżeszowego. Mój dziadek nigdy zresztą nie mówił źle o Żydach i chętnie wchodził z nimi w różne układy. Nie zerwał nawet kontraktu z pokojowym malarzem, niejakim Lilientalem, któremu podczas renowacji mieszkań wciąż "myliły się" kolory.
Mój antenat, występujący w roli kamienicznika, bardzo dobrze traktował też innego Żyda, wynajmującego najskromniejsze mieszkanie na poddaszu. Ten biedak, obarczony chorowitą żoną i trójką dzieci, rzadko był widywany przez sąsiadów, bo do pracy wychodził o świcie i wracał do domu późno. Zdarzało się też, że znikał na kilka dni. Podobno zatrudniano go gdzieś jako wozaka. Każdą sobotę spędzał jednak w kręgu rodzinnym. Na oknach jego mieszkania pojawiały się w takim dniu szczelne zasłony. Ktoś mi wyjaśnił, że miało to związek z obchodzonymi przez Żydów świętami szabasowymi. Odniosłem wrażenie, że wszystkich lokatorów to święto jakoś dotyczyło, bo starali się zachowywać w soboty ciszej niż zwykle. Zgodnie z przyjętym zwyczajem nie trzepano w tym dniu chodników i dywanów.
Gdy moi rodzice zdecydowali się na zamieszkanie w tym domu, poznałem bliżej lokatorów z poddasza, a zwłaszcza najmłodszych członków tej rodziny: Jośka i Elka. Ci chłopcy trzymali się zawsze razem, nie biorąc udziału w zabawach dzieciarni z podwórka, ale czasem udało mi się nakłonić do wymiany kilku słów młodszego z nich Elka. Pewnego razu powiedział on z dumą, że jego brat czyta już księgi. Dziś wiem, że najstarszych synów w żydowskich rodzinach obdarza się podczas szabasów zaszczytem odczytywania wybranych wersetów świętych ksiąg. Nie dziwię się, że dziesięcioletni Jośku spoglądał na bawiących się na podwórzu chłopaków z poczuciem pewnej wyższości.
Jeśli dziś posądza się Polaków o wrodzony antysemityzm, to jest w tym chyba wiele podyktowanej nie wiadomo czym przesady. W historii obu naszych narodów nie brakowało wprawdzie wzajemnych tarć, ale były to zwykłe konflikty albo tylko animozje rodzące się na tle ekonomicznym. Do takiego wniosku skłania mnie lektura wydanej w 1926 roku "Historii miasta Stryja" Antoniego Prochaski.
Obecność Żydów w tym mieście została odnotowana w różnych dokumentach już w czasach jagiellońskich. Później korzystali oni z licznych przywilejów, nadanych im m.in. przez krolów: Stefana Batorego, Władysława IV, Zygmunta III, Jana II Kazimierza oraz Jana III Sobieskiego np. od Władysława IV stryjscy Żydzi uzyskali prawo zakupywania parcel i domów. Najbardziej sprzyjał Żydom Jan III Sobieski, który już jako chorąży koronny i starosta stryjski dopuścił ich przedstawicieli do udziału w obradach miejskich, a jako król zarządził, żeby targi w Stryju odbywały się nie tylko w soboty, w którym to dniu Żydzi spędzali czas na modłach i kultywowaniu obrzędów szabasowych, ale i we wtorki. Nie zadowoliło to jednak Izraelitów. Ci sprytni ludzie, używając zabiegów dyplomatycznych, uzyskali po dwóch latach zgodę króla na dodatkowy dzień targowy. Ponieważ mieszczanie polscy nie zgadzali się na przesunięcie targów z soboty na piątek, to przesunięto je na i tak już targowy wtorek, a te z wtorku zostały zastąpione piątkowymi i w ten pokrętny sposób Żydzi wyszli na swoje. Szczególnie sprzyjała Żydom królowa Marysieńka, pomagając im w uzyskaniu prawa warzenia miodu i piwa oraz wytwarzania likworów wraz z możliwością wyszynku.
Korzystne warunki prawne oraz położenie Stryja na skrzyżowaniu ważnych szlaków handlowych uczyniły z tego miasta silny magnes dla Żydów, ściągających tam z różnych stron. Ta migracja trwała do czasów najnowszych. Jak podaje dr Witold Lewicki w swojej książce pt. "Zagadnienie gospodarcze Galicji" (Lwów, 1914), ludność żydowska w Stryju wzrosła w latach od 1880 do 1910 o przeszło 5470 osób. Oznacza to, że jej stan wyniósł ponad 11 tys. osób i przekroczył jedną trzecią ogólnej liczby mieszkańców. Przyjmuje się, że takie proporcje ludnościowe występowały w Stryju do wojny 1939 roku.
Wielu Żydów można było spotkać w każdy wtorek i piątek na targowicy. Jedni z nich kupowali przywożone przez chłopów towary, inni zaś sprzedawali różne rzeczy na straganach i w sklepach znajdujących się na obrzeżach tego wielkiego placu. Lubiłem chodzić tam z matką na zakupy. Z zaciekawieniem przyglądałem się kupcom poubieranym w czarne chałaty. Zawierając najdrobniejsze nawet transakcje dawali oni wyraz swojemu wielkiemu podnieceniu. Chyba nikt nie potrafi handlować z takim przejęciem jak Żydzi.
W inne dni tygodnia na targowicy nie było żadnego ruchu. Tylko w okresach letnich, podczas upałów, przechodziły przez to pokryte ziemnym pyłem i woniejące końskim moczem miejsce gromadki plażowo ubranych mieszkańców, kierujących się w stronę pobliskiej rzeki. Żegnały ich smutne spojrzenia żydowskich kupców, którzy wystawali na progach swoich sklepików.

Edwin Walter



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz