niedziela, 24 maja 2015

17. Austriacy

Lekceważące powiedzonko o „austriackim gadaniu“ było jednym z przejawów przeciwstawiania się Polaków germanizacyjnym zapędom zaborców w utworzonym przez nich na terenach południowo-wschodniej Polski Królestwie Galicji i Lodomerii. Krnąbrni kresowiacy nie ulegali obcym wpływom, a co ciekawsze, powołani do realizacji ustalonej w Wiedniu polityki austriaccy i czescy urzędnicy w zetknięciu z polskim żywiołem często sami ulegali spolszczeniu. Jeszcze bardziej podatni na polskie wpływy byli zwykli przybysze z obszarów Austro-Węgier, którzy w Galicji zakładali gospodarstwa rolne i warsztaty rzemieślnicze. Tym należy tłumaczyć, że wśród ludności zamieszkującej ten rejon Polski, zwany do dziś zwyczajowo Galicją, można było spotkać wielu Polaków noszących nazwiska oraz imiona niemieckie. Niektórzy z tych ludzi nie zdawali sobie sprawy ze swojej proweniencji. Nawet ci, którzy coś wiedzieli o swoich austriackich przodkach dzięki temu, że urodzili się jeszcze za życia dziadków albo pradziadków, bez większych oporów odcinali się od pozbawionych znaczenia rodzinnych tradycji i stawali się po prostu Polakami.
Do takich osób zaliczyłbym na przykład dobrze mi znanego w swoim czasie Feliksa Majera, który jako młody człowiek pobierał nauki w budapeszteńskiej szkole rzemiosł artystycznych, a w wieku dojrzałym poświęcał się z wielkim zamiłowaniem kopiowaniu urzekających go dzieł polskiego malarstwa.
Austriaczką z pochodzenia była matka mojej matki, Karolina z domu Marks. Nie sądzę, żeby łączyło ją jakieś pokrewieństwo ze znanym filozofem, chociaż jej imię i nazwisko mogłoby to sugerować. Specjalnością tej kobiety było wypiekanie serników i szarlotek. Swoje cukiernicze wyroby podawała do kawy z ziaren palonych w specjalnym naczyniu, ustawianym na kuchennym blacie. Zapach i smak tego napoju bardzo przypadł mi do gustu już we wczesnym dzieciństwie.
Siostra babci, Maria, była właścicielką niewielkiego gospodarstwa rolnego, położonego w pobliżu Stryja we wsi Grabowiec. Lubiłem odwiedzać jej schludny dom z oszkloną kolorowymi szybkami werandą. Po drugiej stronie miasta, w Uhersku, miał swoją siedzibę brat babci, którego imienia niestety nie zapamiętałem. Pełnił on funkcję dróżnika kolejowego, co w czasach austriackiego zaboru i w okresie międzywojennym było dobrze płatnym zajęciem. Otrzymywaną pensję uzupełniał on dochodami z prowadzonej przez siebie pasieki. Widywałem go, gdy przyjeżdżał na zakupy do Stryja. Nosił czarne garnitury a w okresach zimowych jego wierzchnim ubiorem była dobrze uszyta, podbita jakimś ciepłym futrem pelisa. Wyglądał zawsze bogato i uroczyście. Jego twarz zdobił sumiasty wąs z bokobrodami, utrzymanymi w stylu cesarza Franciszka Józefa I. Częstował mnie owiniętymi w papierki cukierkami, które sam chyba też lubił, bo zwykle miał ich zapas w kieszeniach.
Całe to rodzeństwo posługiwało się dobrze wyszlifowanym językiem polskim. O austriackich sentymentach babci świadczyły już tylko śpiewane przez nią piosenki. W jej wykonaniu poznałem ładnie brzmiącą melodię hymnu ze słowami: „Cesarzowa mile włada ...“. Był to tekst przełożony na język polski. Babcia śpiewała też często rycerską balladę o Edwinie i Wandzie, co wyjaśnia skąd wziął się pomysł nadania mi dość niezwykłego imienia.
Wielu Austriaków pojawiło się w moim rodzinnym mieście w czasie niemieckiej okupacji. Byli to wojskowi i urzędnicy, odróżniający się od „prawdziwych Niemców“ dość ludzkim podejściem do miejscowej ludności. Jedno z kierowniczych stanowisk na stacji kolejowej zajmował sympatyczny wiedeńczyk o nazwisku Kieseweter, który wbrew obowiązującym konwencjom wdał się w romans z pewną Polką. Wywołana tym afera skończyła się happy endem, bo kochliwy Austriak wywiózł wybrankę swego serca do Wiednia i tam zawarł z nią związek małżeński.
Jeszcze bardziej zasłynął w Stryju dowódca posterunku Bahnschutzu, Karol Bosser, też wiedeńczyk. Prowadził on cichą wojnę z żandarmerią. Jej ekipy urządzały częste obławy na ludzi przewożących pociągami żywność, kupowaną między innymi w rejonach Przemyśla i Dębicy. Gdy na stacji zjawiali się żandarmi z psami, to Bosser jechał na najbliższy przystanek kolejowy i tam przeganiał z przemyskiego pociągu pasażerów z plecakami i torbami, w których według jego mniemania mogła znajdować się żywność. Ci ludzie dojeżdżali do Stryja, następnym pociągiem, gdy na stacji nie groziły im już rewizje i konfiskaty bagażu. Wykrzykiwany przez niego w wagonach kolejowych rozkaz „Raus!“ nikogo nie obrażał, gdyż przyjmowany był przez doświadczonych podróżników jako przyjacielska rada. Ten Austriak dobrze więc zapisał się w pamięci wielu mieszkańców Stryja. 


Edwin Walter

http://encyklopedia.szczecin.pl/wiki/Edwin_Walter



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz