niedziela, 28 czerwca 2015

22. Tam płynie moja rzeka

Zaawansowany już wiek zmusza mnie do poskromienia moich turystycznych zapędów, ale mimo to chętnie bym jeszcze pozwiedzał wschodnią Galicję, gdyby przybysze z Polski mogli się tam czuć bezpiecznie. Chciałbym pochodzić po górach widocznych z mojego rodzinnego Stryja i popłynąć jakąś łodzią z prądem rzeki Stryj do Dniestru i dalej do Morza Czarnego. Przed wojną krótsze spływy tym wodnym szlakiem, kończące się przy granicach państwa, organizowała polska młodzież.
Już w czasie wiosennych przyborów wody szykowano duże łodzie, zbudowane na wzór wojennych statków kozackich, zwanych czajkami. Na ich pokładach mieściły się spore grupy wioślarzy. Nie musieli się oni wiele napracować, aby dopłynąć do wyznaczonego celu. Siłę napędową łodzi stanowiły wartkie nurty rzek. Oczywiście, nie były to jakieś spacerowe przejażdżki. Nasłuchałem się wielu ciekawych opowieści o tych dość niebezpiecznych spływach i może to właśnie sprawiło, że już jako dziecko zacząłem się interesować wodnym żywiołem.
Początkowo była to, niestety, tylko glinianka, którą wykopano w pobliżu mojego domu. Ten wypełniony stojącą wodą zbiornik był niemały, ciągnął się wzdłuż dość długiego odcinka ulicy. Mieszkająca tam młodzież pływała po nim w drewnianych baliach, przeznaczonych do prania bielizny. Gdy ja spróbowałem uczynić to samo i już wytaczałem naszą balię na ulicę, to po raz pierwszy w moim życiu zostałem dość mocno skarcony przez matkę przerażoną moim realizowanym już zamiarem. Matka miała zresztą poważny powód do zdenerwowania, bo często zdarzało się, iż wioślarze pływający na chybotliwych baliach wpadali do wody. Poprzestałem więc na puszczaniu na wodę papierowych stateczków oraz drewnianej skrzynki po szprotkach, którą sprezentował mi właściciel pobliskiego sklepu.
Nieco później, gdy toczyła się już wojna, wszedłem w posiadanie dwumetrowej łódki, którą porzucili w Stryju powracający ze wschodniego frontu niemieccy żołnierze. Był to bardzo lekki przedmiot wykonany z cienkich listew, łączonych na zakładkę. Nie wykluczam, że na ośnieżonych terenach ta pomalowana na biało łódeczka służyła Niemcom w razie potrzeby do transportowania jakiegoś sprzętu, a może i do ewakuacji rannych spod nieprzyjacielskiego ognia. Tę zdobycz postanowiłem wypróbować na przepływającej niedaleko od Stryja rzeczce Kłodnicy. Było to w czasie przedwiośnia. Na wodzie utrzymywał się jeszcze miejscami lód, gdy ruszyłem w swój pierwszy rejs. Moja wyprawa nie trwała jednak długo. Po niespodziewanej wywrotce zaznałem zimnej kąpieli. To niezbyt przyjemne doświadczenie nauczyło mnie respektu do górskich rzek.
W czasie letnich miesięcy największą przyjemność sprawiały mi kąpiele w szeroko płynącej rzece Stryj, gdy opadł jej poziom i spod wody wyłaniały się wielkie głazy. Tworzyły one tamy i progi. Nad tymi przeszkodami unosiła się wodna mgiełka, pięknie opisana w jednym z wierszy Kazimierza Wierzyńskiego. Teraz przypominam sobie, że podobnie jak on lubiłem odczuwać tę szczególną przyjemność, gdy opadająca na ciało mgiełka natychmiast wysychała pod wpływem gorących promieni słońca.
W głównym nurcie rzeki można było doznać orzeźwiającej ochłody, a w porośniętych wikliną i sitowiem zakolach woda była prawie gorąca. Korzystając z tego bogactwa przyrody słyszało się jeszcze cudowną i silnie brzmiącą muzykę wodospadów. Dodatkową przyprawą były aromaty, wydzielane przez porastającą brzegi roślinność. Ta typowa górska rzeka zmieniała swój wygląd po każdym dużym opadzie deszczu. Jej kryształowo czysta woda zabarwiała się nagle kolorem wymywanej z brzegów gliny. Zdarzało się też, iż występowała ze swego koryta i dochodziło wówczas do groźnych powodzi.
Ta rzeka w każdej swojej postaci była dla mnie fascynującym zjawiskiem. Chociaż w moim długim już życiu nasyciłem się widokami wielu innych, też pięknych rzek, a także jezior i mórz, to jednak wciąż wracam myślami nad brzegi Stryja.

Edwin Walter


Edwin Walter, Stryj maj 1938 r.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz