piątek, 7 listopada 2014

2. Ostatnia defilada

Trzeciomajowe defilady stryjskiego garnizonu były wspaniałymi, radującymi serca Polaków widowiskami. Na miejsce tych parad wybrano dość szeroki i wyasfaltowany odcinek ulicy 3 Maja, zwanej też „korsem”, co jest godne uwagi, bo na tym śródmiejskim deptaku wyznaczali sobie na co dzień spotkania wszyscy mieszkańcy, a więc Polacy, Ukraińcy i Żydzi.

Nawiasem mówiąc, każda z tych nacji stanowiła w przybliżeniu jedną trzecią ogólnego zaludnienia czterdziestotysięcznego Stryja. Dla wszystkich najsilniejszym magnesem były znajdujące się przy tym szlaku kawiarnie „Wiedeńska” i „Markiewki” oraz wytwornie urządzone kino „Edison” z wyświetlanymi w nim filmami, które w czasach przedwojennych traktowano jako wielką atrakcję.
Wczesne i ciepłe wiosny oraz gorące lata w tym podkarpackim mieście też zachęcały ludzi w różnym wieku do tłumnego odwiedzania „korsa”, zwłaszcza w porze popołudniowych i wieczornych spacerów. Charakterystyczne było to, że Ukraińcy demonstracyjnie trzymali się jednej tylko, wybranej przez siebie strony ulicy, na co wskazywały ludowo wyszywane koszule dziewcząt oraz typowe grzywy ich chłopaków. Oczywiście, nie przeszkadzało to ani Polakom, ani też Żydom, których spotykało się wszędzie. Wielu Żydów starało się odróżniać od tłumu spacerowiczów swoimi jarmułkami i pejsami. W tej sytuacji Polacy nie musieli zakładać na głowy krakusek, aby się narodowo określić. Ich wyróżnikiem były ubrania dostosowane do norm europejskich.
Dla ścisłości opisu muszę dodać jeszcze istotne uzupełnienie. Stałymi bywalcami „korsa” byli też wojskowi, których nie można było pomylić z nikim innym, bo mieli na sobie mundury, bardzo zresztą piękne i zadbane. Tak dobrze dopasowanych do sylwetek ubiorów, jakie nosili przedwojenni oficerowie i podoficerowie Wojska Polskiego, nie widuje się w naszych czasach. Nieprzypadkowo właśnie przed wojną zawistni cywile ukuli znane powiedzonko, że „za mundurem panny sznurem”. Poza tym oficerska kadra umiała ładnie chodzić, poruszając się z dostojeństwem i elegancją. Jeśli taki okaz pojawił się w zasięgu wzroku Polki, Ukrainki czy Żydówki, to nie wątpię, że każdej z nich serce miękło.
Po tym wstępie możemy lepiej ocenić, czym były odbywające się w Stryju wojskowe parady. Miałem kilka zaledwie lat, gdy zauroczył mnie widok ubranych w peleryny i zgrabne kapelusiki żołnierzy stacjonującego w Stryju pułku Brygady Podhalańskiej. Ich pojawianie się w zwartym szyku w czasie defilad wywierało duże wrażenie na wszystkich widzach. Niestety, w ostatnim roku przed wybuchem wojny już ich nie zobaczyłem. Cały pułk odkomenderowano do jakiegoś innego garnizonu, ale ta boleśnie odczuwana przeze mnie strata została mi wynagrodzona. Wiedziałem bowiem, że w moim mieście pojawiła się jedna z najbardziej nowoczesnych jednostek Wojska Polskiego. Był to 1. Pułk Artylerii Motorowej. Służył w nim pewien plutonowy, który uderzał w koperczaki do najmłodszej z moich ciotek. Najczęściej odwiedzał wybrankę swojego serca mając na sobie wyjściowy mundur, ale czasem, może dla szpanu, zjawiał się w naszym domu demonstrując bojowo wyglądający, skórzany kombinezon i bardzo twarzowy beret pancerniak. Pod domem stał w takich przypadkach jego wspaniały motocykl z przyczepą. Bywało też, że przyjeżdżał służbowym autem. Był to polski Fiat, którego widok wywoływał podziw moich kolegów.
Ostatnia przed wybuchem wojny defilada trzeciomajowa odbyła się w atmosferze niezachwianej niczym wiary Polaków w potęgę naszego wojska, które na tym stryjskim pokazie zaprezentowało się bardzo imponująco. Miałem wówczas niespełna siedem lat, ale udzielił mi się entuzjazm zgromadzonego tłumu, gdy na ulicę 3 Maja wjechała kolumna tankietek i innych pancernych pojazdów 1. Pułku Artylerii Motorowej. Potem przy dźwiękach garnizonowej orkiestry długo maszerowali żołnierze miejscowego pułku piechoty. Pojawił się też oddział kawalerii. Nikt nie przypuszczał, że za kilka miesięcy pozostanie po tym wspaniałym wojsku tylko wspomnienie. Z chwilą wybuchu wojny mieliśmy w Stryju resztki dawnej potęgi w postaci skromnego oddziału Obrony Narodowej. Wszystkie bojowe jednostki tego garnizonu zostały skierowane na różne fronty broniącego się przed naporem wojsk hitlerowskich kraju. Jakieś niedobitki naszych Sił Zbrojnych, nękane przez ukraińskich dywersantów, przemknęły pod koniec działań wojennych przez okolice mojego miasta, gdy pospiesznie organizowano nad rzeką Stryj i nad Dniestrem  ostatnie linie oporu, zwane przyczółkiem rumuńskim.
Pisząc te wspomnienia spoglądam chwilami na zdjęcie przedstawiające fragment Stryja z czasów władzy radzieckiej. Jest to narożnik ul. 3 Maja, przemianowanej na ul. Lenina, a dziś noszącej z pewnością jakąś inną nazwę. W mojej pamięci zachowam jednak dawny widok tego stryjskiego „korsa” z uśmiechniętymi twarzami przechodniów, bez stojącego przy skrzyżowaniu z dawną ul. Mickiewicza pomnika Lenina i bez zasłaniającego komuś okno portretu Breżniewa. No i zawsze pamiętać będę ten ostatni, jakby pożegnalny przemarsz naszego wojska ulicą 3 Maja, która dla mnie nie ma teraz nazwy.


Edwin Walter



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz