piątek, 21 listopada 2014

4. Moja Atlantyda.



Myśląc o przyszłej Europie bez granic warto sobie przypomnieć, że w utraconej w czasie II wojny światowej części kraju, zwanej Galicją Wschodnią, miejscowa ludność składała się z bardzo bogatej mieszanki przedstawicieli różnych narodowości, którzy bez względu na swoje pochodzenie potrafili z sobą zgodnie współżyć. W Stryju oprócz Polaków, Ukraińców i Żydów było też wielu Austriaków i Niemców. Spotykało się również Ormian, a i Bułgar się trafiał.
Przez kilka najwcześniejszych lat mojego życia wyrastałem w dwurodzinnym domku przy ulicy Lindnera. Jedno z mieszkań wynajmowała rodzina pracownika dużych warsztatów kolejowych. On był chyba Niemcem. Wskazywało na to nie tylko jego nazwisko, ale też i zachowywanie się w różnych sytuacjach. Na przykład raz w tygodniu, zawsze w soboty, zgodnie z zasadami swoiście pojmowanej pedagogiki, wymierzał swoim synom, Zbyszkowi i Tadzikowi, kary cielesne za wszystkie przewiny, jakie popełnili w ciągu sześciu poprzednich dni. Polskie imiona zawdzięczali oni matce, ale ich wychowanie było – jak sądzę – przynajmniej  częściowo niemieckie. Nie wiem, jaki los spotkał Tadzika. Imię i nazwisko starszego z tych braci nosi znany w Polsce nauczyciel akademicki, który przez pewien czas sprawował bardzo wysoką funkcję państwową.
Na sąsiedniej posesji miał swój domek pan Schneider, też warsztatowiec kolejowy. Jestem prawie pewny, że był to Niemiec świadomy swojej przynależności narodowej, ale jego kilkuletnia córeczka, a może wnuczka, którą znałem jako towarzyszkę dziecinnych zabaw, szczebiotała jak najbardziej po polsku.
Tuż przed wybuchem wojny moi rodzice sprzedali domek i kupili mieszkanie w dużej kamienicy, której lokatorzy reprezentowali aż kilka narodowości. Jedno z najbardziej komfortowych mieszkań w tym domu zajmował wraz ze swoją rodziną ukraiński sędzia, pan Kizyma. Dość uboga rodzina żydowska z trzódką dzieci ulokowała się w skromnym mieszkaniu na poddaszu. Suterenę zamieszkiwała ze swoim atletycznie wyglądającym towarzyszem życia stróżka narodowości ukraińskiej. On też był Ukraińcem. Podobno pracował jako brukarz, ale nie przemęczał się zbytnio, bo zwykle przesiadywał w domu przy oknie zastawionym pelargoniami.
Na styku z dziedzińcem naszej kamienicy wybudował sobie zgrabny pawilon mieszkalno-handlowy pewien bułgarski imigrant o nazwisku Biłas. Jego pełen aromatycznych zapachów sklep z warzywami oraz innymi artykułami spożywczymi miał liczną klientelę, chociaż z tym świeżo przybyłym do Stryja obcokrajowcem trudno było się dogadać.
Wśród naszych nowych sąsiadów byli Klimkiewiczowie, Gromadkowie, Dulscy, Mazurkiewiczowie i Rutkowscy, ale nie brakowało też ludzi o niemiecko brzmiących nazwiskach. Dobrze pamiętam np. pana inżyniera Karola Ulmana, który z okazji imienin swojej córeczki Hani spraszał do swojego domu okoliczną dzieciarnię i zabawiał ją grą na fortepianie. Uczestnicząc w tych przyjęciach czułem, że jestem w prawdziwie polskim domu. Podobnie polska atmosfera panowała w domu lekarza weterynarii Albina Reiffa.
Dość częste kontakty utrzymywaliśmy z ukraińskim chłopem, który zachował swoje niewielkie gospodarstwo rolne wśród nowej, miejskiej zabudowy. Kupowaliśmy u niego ziemniaki, warzywa i mleko. Rozmawiało się przy takich okazjach po ukraińsku. Oprócz sędziego Kizymy naszymi sąsiadami byli też inni wykształceni Ukraińcy. Wszyscy ci ludzie w rozmowach z Polakami używali wyłącznie języka polskiego, chociaż nikt tego od nich nie wymagał.
Nawet w czasie wojny, gdy rosyjscy i niemieccy okupanci podburzali Ukraińców przeciwko Polakom, wśród mieszkańców naszego osiedla panowały raczej pokojowe stosunki. Do wyjątków zaliczam uczyniony przez wspomnianego lokatora sutereny donos na mojego dziadka, gdy ten bez zezwolenia władz sowieckich ściął w swoim sadzie starą gruszę, przeznaczając uzyskane w ten sposób drewno na opał. Groźniejsza od tego zwykłego delatora była pewna ukraińska nacjonalistka, która pełniła jakieś ważne funkcje w sowieckich organach ścigania. Wiem, że to ona właśnie zadenuncjowała mojego ojca, gdy w listopadzie 1939 roku powrócił do Stryja z wojennej tułaczki.
Ten bardzo bolesny dla mnie przypadek nie przekreśla mojej dobrej opinii o większości znanych mi Ukraińców. Mam wielki dług wdzięczności wobec kilku ukraińskich rodzin, które przez ponad rok ukrywały mnie oraz mojego brata, gdy groziła nam wywózka na Sybir.

Edwin Walter


2 komentarze:

  1. Z przyjemnością przeczytałam. Pozdrawiam Regina Docz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo miło było mi przeczytać Pani komentarz. Serdecznie pozdrawiam. Olga Walter

      Usuń